– O dużym szczęściu mogą mówić osoby biorące udział w akcji – mówi starszy chorąży sztabowy Paweł Dolny z 16 Tczewskiego Batalionu Saperów.
Odłamek zatrzymał się kilkaset metrów dalej. Utkwił w drzewie. Po tym incydencie na miejsce zostali wezwani saperzy. Specjaliści zlokalizowali cztery niewybuchy. – Były to pociski przeciwpancerne – mówi Paweł Dolny. Dwa znajdowały się na ścieżkach, a dwa na pogorzelisku.
Zdetonowanie pocisków odbyło się zgodnie z planem, czyli trzynastego w piątek. Do każdego znalezionego niewybuchu zostało przyczepione 400 gramów trotylu. – Pociski zostały zdetonowane na miejscu, bo znajdowały się na pogorzelisku i byłoby niebezpiecznie przewozić je w inne miejsce – mówi Paweł Dolny.
Podczas wysadzania pocisków nie było wielkiego efektu w postaci bardzo głośnego wybuchu czy głębokiego dołu w ziemi. – Pocisk nie zawierał dużo materiału wybuchowego, ale gdyby wybuchł, mógłby np. urwać rękę czy uszkodzić miękkie części ciała – mówi Paweł Dolny.
Tczewski saper zaznacza, że strażacy podczas gaszenia pożaru w Warszynie mieli farta. – Mogą mówić o dużym szczęściu – mówi starszy chorąży sztabowy. Saperzy biorący udział w akcji byli zdziwieni, że do wybuchu pocisku doszło aż dwa dni po ugaszeniu pożaru. To świadczy o tym, jak bardzo nagrzała się ziemia.
– Siedziałem akurat w biurze, gdy usłyszałem huk. Myślałem, że to coś na sąsiadującej z leśniczówką budowie – wspomina Marek Stanisławski, leśniczy leśnictwa Warszyn. W rzeczywistości do miejsca eksplozji jest prawie kilometr.
Leśników czeka teraz trudne zadanie, rekultywacja pogorzeliska. Zadanie jest o tyle trudne, że saperzy zbadali tylko kilka arów spalonego lasu. Ewentualne sprawdzenie reszty pogorzeliska to zbyt duży ciężar finansowy dla nadleśnictwa.
Artur Kowalski, Nadleśniczy Nadleśnictwa Przymuszewo, myśli o tym, żeby przeszukane przez specjalistów zostały jeszcze dwa hektary terenu, które bezpośrednio przylegają do miejsca, gdzie zostały zdetonowane pociski. – Koszt przeszukania tych dwóch hektarów wyniósłby 40 tys. zł. Nie wiem, skąd wziąć pieniądze – mówi Artur Kowalski. Na dzień dzisiejszy planowane jest oznakowanie terenu z informacją, że mogą być na nim niewybuchy. Jest to niezbędne, ponieważ – jak zauważył nadleśniczy – na miejsce pożaru zaczynają przyjeżdżać wycieczki, nawet z malutkimi dziećmi. – Przecież nie ma czego oglądać. Jest to tragedia i kłopot – mówi Artur Kowalski.
Żadnych sadzeń w najbliższym czasie nadleśnictwo w miejscu po pożarze nie przewiduje. Ziemia musi się sama choć w pewnym stopniu zregenerować. Być może jakieś prace będą prowadzone jesienią albo dopiero w przyszłym roku.
Napisz komentarz
Komentarze