Rozmowa z Kazimierzem Deyną, bratankiem słynnego, wywodzącego się ze Starogardu Gd. piłkarza.
- Czy miał pan okazję poznać osobiście swojego wujka? Jak to jest nosić takie samo imię i nazwisko?
- Zaczynałem grać w Włókniarzu wtedy, kiedy stały tam przy boisku baraki. Moja piłkarska kariera skończyła się wraz z odkryciem u mnie wady serca. Mam 36 lat, jestem stolarzem z zawodu, potrafię podwieszane sufity montować i regipsy. Podłogę położę. W 1978 roku poznałem wuja, kiedy jeszcze żył mój ojciec, Franciszek. Z dużego pokoju przez okno wujek Kazik rozdawał autografy. Pamiętam, że wtedy przyszedł Tygrys i chwalił się, że jest lepszy od niego. Wujek go wyśmiał. Tygrys był dobry technicznie ale jego kariera skończyła się wiadomo przez co. Poznałem pana Łazarczyka, prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej na Mazowszu. Poznałem Kazimierza Górskiego. To było dla mnie wielkie przeżycie. Odwiedził nas Dariusz Diekanowski. Chciał poznać całą rodzinę. To był rok 2003, kiedy odsłonięto pamiątkową tablice przy ulicy Grunwaldzkiej. Fakt, że noszę to samo imię i nazwisko zobowiązuje mnie do przekazywania wspomnień o wujku.
- Szkoda trochę, że wystawa poświęcona Kazimierzowi Deynie nie sprowokowała do utworzenia stałej ekspozycji w jego rodzinnym mieście.
- Tak. Jestem przekonany, że muzeum albo przynajmniej stała wystawa przyciągnęłaby kibiców do Starogardu Gd. Dyrektor OSiR Jarosław Sarzało ma kilka pamiątek i wiem, że byłby zainteresowany stworzeniem takiej ekspozycji.
- Postaramy się zarazić tym pomysłem ludzi, którym nieobojętna jest pamięć po tym wielkim polskim piłkarzu. Jaki był Kazik Deyna?
- Był bardzo skryty i przesadnie skromny. Bardzo zawzięcie trenował. Chodził jak kot, własnymi drogami. Indywidualista. Był bardzo honorowy. Mówił, że gra dla siebie i Polski. Andrzej Szarmach opowiadał mi, że wszyscy lubili Kazika. Każdy chciał z nim grać. A na boisku wszystko mu się udawało. Kiedy inni siedzieli przy stole, on zakładał ręce do tyłu, chodził i myślał.
- Jeżeli udałoby się stworzyć możliwości do powstania takiej ekspozycji, izby pamięci czy wystawy czy pan podjąłby się opiekowania nią?
- Oczywiście. Myślę, że nie tylko mnie zależy, żeby pamięć o Kaziku przetrwała. Ale szansa zawsze istnieje. Nas nie będzie a młodzi ludzie skąd mieliby się dowiedzieć, że mieliśmy taką wybitną osobowość? Myślę, że Kazik na to zasłużył. Gdyby nie Ryszard Gajda i Daniel Kubiak nie wiadomo czy ta wystawa w Muzeum Ziemi Kociewskiej doszłaby do skutku. A prezydent na pewno znajdzie godne miejsce. Jestem zdziwiony, że w starogardzkich bibliotekach nie ma książek o Kazimierzu Deynie. Na przykład fantastyczna książka
„Asy piłki nożnej”. Nie do dostania. Szkoda. A ”Kaka- chłopiec ze Starogardu”? Nie ma. To powinno być w każdej księgarni. A nie ma.
- Szkoda. Zapomniany Kazimierz Deyna?
- Pochodził z bardzo biednej rodziny. Wybił się dzięki trenerowi Piotrowskiemu. A dziś na Lubichowskiej, na domu gdzie się urodził nie ma nawet maleńkiej tabliczki. Szkoda.
Kazimierza Deyna najlepszy polski piłkarz XX wieku
Kim z pochodzenia był Kazimierz Deyna? Ojciec Kazimierza, Franciszek Deyna pochodził ze wsi Osiek, miejscowości mającej w okolicy Jezioro Kałębie, zwane Morzem Kociewskim. Matka Jadwiga z domu Sprengel urodziła się i wychowała we Fredzie. Freda to nazwa folwarku założonego w XVII wieku na terenach należących do bezpośredniego sąsiedztwa miasta Starogard Gdański. Obecnie obszar ten liczący kilka domostw już został wchłonięty przez rozbudowujące się miasto. To tam Franciszek Deyna wypatrzył ją pod koniec lat 30. Ona była piękną, ciemnowłosą, bardzo młodą, pochodzącą z mającej niemieckie korzenie rodziny kobietą. On był mężczyzną przystojnym i ujmującym. "Rzucę jej do stóp cały świat" - zapowiedział, kiedy przyszedł pokłonić się jej rodzicom. I tym wyznaniem podbił serce swojej wybranki, którą po ślubie zabrał do swojego rodzinnego Osieku. Rzucenie światła do stóp okazało się literackim uniesieniem. By utrzymać stale powiększającą się gromadkę dzieci, Franciszek Deyna musiał ciężko pracować. Pierwszych troje dzieci pani Jadwiga urodziła jeszcze w Osieku. Najpierw na świat przyszła córka Irena, (w 1939 roku). Po roku państwo Deynowie doczekali się syna, któremu dano na imię Henryk. Trzecim był drugi syn, Franciszek, który przyszedł na świat w 1942 roku. Po zakończeniu wojny i wyzwoleniu spod okupacji hitlerowskiej, Franciszek i Jadwiga Deynowie, zabierając ze sobą trójkę dzieci, postanowili przenieść się do odległego od Osieku 25 km Starogardu Gdańskiego. W międzyczasie rodzina Deynów powiększyła się o jeszcze jedno dziecko. Była to córka siostry pana Franciszka, Wanda (1943 roku), której obydwoje rodzice zginęli na skutek działań wojennych. W Starogardzie zamieszkali w niewielkim, parterowym, zbudowanym u zarania wieku z czerwonej cegły domku na ulicy Lubichowskiej.
Tu na świat przyszły kolejny dzieci. Najpierw w 1946 roku, Teresa. Później, dokładnie 23 października 1947 roku, w domu przy ulicy Lubichowskiej pani Jadwiga, wówczas 30 letnia kobieta, urodziła kolejne, piąte pod względem urodzin, a szóste licząc adoptowaną Wandę, dziecko. Tym razem był to chłopak, któremu dano na imię Kazimierz. Według odpisu z aktu urodzenia Kazimierz był 370 dzieckiem, które przyszło na świat w 1947 roku w Starogardzie.
Wiktor Bołba
Reklama
Pamięć po „Kace” nie może zginąć
KOCIEWIE. Zapomniany Kazimierz Deyna? Pochodził z bardzo biednej rodziny. Wybił się dzięki trenerowi Piotrowskiemu. A dziś na Lubichowskiej, na domu gdzie się urodził nie ma nawet maleńkiej tabliczki. Szkoda. Rozmowa z Kazimierzem Deyną...
- 10.04.2008 00:02 (aktualizacja 01.04.2023 08:42)
Napisz komentarz
Komentarze