Rozmowa z Jackiem Kurskim, posłem na Sejm, przewodniczącym pomorskiego Prawa i Sprawiedliwości
- Po burzy związanej z ujawnieniem informacji, iż głównym sponsorem gali z okazji jubileuszu prezydentury Pawła Adamowicza miał być Saur Neptun Gdańsk - spółka, która dostarcza Gdańszczanom wodę - prezydent Gdańska wycofał sponsoring tej firmy. Okazuje się jednak, że w zamian za to SNG będzie sponsorował sylwestrowy koncert dla mieszkańców miasta.
- Prezydent Adamowicz chce najwyraźniej pokazać, że całkowicie nie przegrał tej rozgrywki. I że suma którą w jakiś sposób uzgodnił z SNG zostanie przeznaczona w inne miejsce. Wątpliwości w tej sytuacji budzi fakt, że podmiot który przejął lukratywną usługę komunalną nie jest traktowany jako partner negocjacyjny, jako przedsiębiorstwo, które z definicji ma odmienny interes od miasta, gdyż chce po prostu jak najwięcej zarobić. Wątpliwości budzi fakt, że prezydent Adamowicz w ten czy inny sposób się z tą firmą zaprzyjaźnia. A to przypomina mi myślenie prezydenta Sopotu, Jacka Karnowskiego, który uważa, że jeżeli prywatnie płaci prawnikowi który jednocześnie reprezentuje miasto to jest wszystko w porządku. A to jest przecież totalna bzdura - no bo jeżeli ktoś opłacany z publicznych pieniędzy wchodzi w prywatny interes z prezydentem, od którego zależy jego wynagrodzenie, to w oczywisty sposób mamy tu do czynienia z konfliktem interesów. Jednak ci goście tego nie rozumieją. Od wielu lat sprawują oni władzę absolutną. Bywa tak, że władza demoralizuje. A władza absolutna demoralizuje absolutnie. I nadszedł najwyższy czas, aby obu tym panom podziękować.
- Może więc przy tej okazji należy powrócić do pomysłu „odkurzonego” niedawno przez szefa pomorskiego Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Jarosława Szczukowskiego, który postuluje ograniczenie liczby kadencji samorządowców?
- Zgadzam się z tą tezą, która zresztą znajduje odbicie w jednym z projektów ustaw tworzonych obecnie przez Prawo i Sprawiedliwość. Opowiadałbym się jednak za wariantem bardziej liberalnym, to znaczy ograniczenia kadencji do dwóch pod rząd, z możliwością startu w wyborach po kadencji przerwy. Chodzi bowiem o to, aby nie wylewać dziecka z kąpielą - są bowiem w Polsce gminy, gdzie wójtowie otrzymują ponad 90 proc. poparcia, rządzą bardzo dobrze i nikt nie wyobraża sobie, aby stanowisko to mógł zajmować ktoś inny.
- W ostatnich tygodniach z czołówek gazet nie schodzi jeden temat, czyli kryzys gospodarczy. Zbliżył się on do naszych granic, czego wyrazem jest m.in. zakaz zrywania lokat wprowadzony na Ukrainie. Politycy z premierem Donaldem Tuskiem na czele zapewniają nas jednak, że nic nam nie grozi. Zresztą umiarkowany optymizm w tej sprawie płynie również z ust prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Czy patrząc na działania naszych władz czuje się pan bezpiecznie?
- Nie możemy się czuć bezpiecznie z jednego powodu: nasz rząd nie rozumie powagi sytuacji. Przez długi czas wciskano nam kit, że Polska jest wyspą nieskalaną. A przecież żyjemy w zglobalizowanym świecie. Jesteśmy członkiem Unii Europejskiej. A kryzys sparaliżował już wiele krajów Starego Kontynentu. Oczywiście, nie wpływa to na nas bezpośrednio, gdyż nasze banki rzeczywiście nie inwestowały w ryzykowne instrumenty finansowe. Jednak jeżeli inwestorzy w Stanach, Francji czy Niemczech znajdują się w kłopotach, to w pierwszej kolejności wycofują się m.in. z naszego rynku. A to z kolei pociąga za sobą spadek wartości naszej waluty. Ponadto ponad 80 proc. banków zostało sprywatyzowanych - z przyklaśnięciem środowiska sprawującej dzisiaj władzę Platformy Obywatelskiej. A jest rzeczą naturalną, że jeżeli właściciele naszych banków mają kłopoty na swoich macierzystych rynkach, to w pierwszej kolejności będą osłabiać i transferować zyski z oddziałów i spółek córek, które trzymają się dobrze. I nie ma takiego prawa, które by nas przed tym mogło zabezpieczyć. Rząd tego jednak nie rozumie i odrzuca wyciągniętą rękę prezydenta i PiS. A pewne rzeczy trzeba przecież ustalić wspólnie - chociażby po to, aby opozycja nie wykorzystała złośliwie pewnych propozycji rządu, jak np. zmiany budżetu w kwestii prywatyzacji.
- Czy w tej sytuacji pomocna będzie zwołana przez prezydenta Rada Gabinetowa? Pamiętamy przecież, że jedynym efektem poprzedniego posiedzenia rządu pod przewodnictwem prezydenta poświęconego sytuacji w służbie zdrowia była kolejna pyskówka.
- Podczas takiego posiedzenia można podjąć szereg decyzji, których gwarantem może być właśnie osoba prezydenta. Bo zbrodnią byłoby przecież obecnie prywatyzowanie przez dołującą giełdę LOT-u, czy szeregu innych firm. A z projektu budżetu wynika, że to jest planowane. Jako opozycja oczywiście przyklaśniemy w tym przypadku opóźnieniom w prywatyzacji, jednak doskonałą okazją aby się w tej sprawie porozumieć mogłoby być właśnie posiedzenie Rady Gabinetowej. Szkoda jednak, że Platforma tego nie rozumie.
- Czy jednak brak porozumienia pomiędzy prezydentem, a premierem na scenie krajowej musi być przenoszony na salony europejskie? Nie służy to chyba Polsce.
- Rozwiązaniem tej sytuacji mogłoby być podzielenie tematów, którymi zajmuje się premier i prezydent. PR - owcy Tuska odkryli jednak już dawno, że opłaca im się za wszelką cenę konfliktować z prezydentem. Po zwycięskich dla Platformy wyborach i podrobieniu „gęby” prezydentowi i PiS - owi, opinia publiczna w każdym takim konflikcie bierze stronę premiera. Raz - podczas kryzysu w Gruzji - sztabowcy premiera postanowili zgodnie współpracować z prezydentem. I okazało się, że bez konfliktu olbrzymi sukces odniósł Lech Kaczyński. Dlatego też powiedziano Donaldowi Tuskowi, że za wszelką cenę musi się znowu z prezydentem pokłócić. A jest to przecież szermowanie interesami Polski w doraźnym, prywatnym interesie jednej opcji, jednego człowieka. Chore, małe i żałosne zachowanie. Mam jednak nadzieję, że obecna sytuacja będzie punktem zwrotnym. Bo o ile do tej pory opinia publiczna niejako z automatu przyznawała rację Donaldowi Tuskowi, to jednak w dobie niedoceniania rangi kryzysu, zapaści w stoczniach, czy wreszcie kompromitacji w rozgrywce z PZPN, części wyborców Platformy zapali się w głowach czerwone światełko alarmowe.
- Jak ocenia pan działalność kolejnych komisji śledczych? Wydaje się bowiem, że ich ranga cały czas maleje.
- Oczywiście ma pan rację. A dzieje się tak dlatego, że tematy prac komisji są wydumane. Sprawa Rywina zdarzyła się naprawdę, afera Orlenu też była prawdziwa - tylko w tym przypadku było już gorzej z jej udowodnieniem. A sprawy rozpatrywane obecnie zostały wymyślone na zamówienie konkretnej opcji politycznej. W komisji ds. nacisków - której jestem członkiem - przesłuchaliśmy dotychczas kilkadziesiąt osób i nigdzie nie było mowy o żadnych nieprawidłowościach. Oczywiście poza przypadkiem, gdzie jeden z prokuratorów zeznał - zresztą poza pracami komisji - że był naciskany w sprawie złożenia doniesienia na Zbigniewa Ziobro. Mieliśmy tu więc do czynienia z faktycznym naciskiem na prokuratora. Komisji to jednak nie zainteresowało - a to dlatego, że wydarzenie to miało już miejsce pod rządami Platformy. A gdyby takie zeznania dotyczyły okresu rządów PiS, to poseł Karpiniuk wdrapałby się na iglicę Pałacu Kultury i Nauki krzycząc, że znalazł Corpus delicti. To samo dotyczy zresztą komisji badającej sprawę śmierci Barbary Blidy. Ponad wszelką wątpliwość wykazano tam bowiem, że jeżeli rzeczywiście były jakieś uchybienia, to na poziomie najniższym, przy wykonywaniu czynności procesowych. Żałuję tylko czasu, który tracę na tych bezsensownych posiedzeniach.
- Niedługo minie rok odkąd władzę objęła Platforma Obywatelska. Żaden rząd, ani żadna partia po roku rządów nie miała tak dobrych ocen opinii publicznej. Czy wynika to jedynie - jak głosi to opozycja - z genialnego PR? A może obecny rząd rzeczywiście spełnia oczekiwania Polaków?
- Nie ma sukcesu w żadnej z deklarowanych dziedzin. Polakom żyje się gorzej. Wzrost gospodarczy spada. Zauważalnych podwyżek nie ma, a w zamian za to dramatycznie wzrastają koszty utrzymania. Również w polityce zagranicznej nie jest najlepiej, czego przykładem jest klęska ocieplenia stosunków z Rosją oglądana przez pryzmat sytuacji w Gruzji. Mamy więc do czynienia rzeczywiście jedynie z operacją PR - owską bazującą na niechęci do braci Kaczyńskich. I genialnej socjotechnice. Każde działania Donalda Tuska jest nacechowane mocnym PR - em. Nawet wejścia na nasz grunt - czyli na przykład sprawa kastracji, czy deubekizacji. Platformie wpadają kolejne punkty, a rzeczywistych działań nie ma. Bo być nie może. W ostatnim roku mamy więc w Polsce do czynienia z zupełnie nowym zjawiskiem: całkowitym prymatem PR nad rządzeniem. Kiedy jednak Donald Tusk zderzy się z rzeczywistością, z problemami dotykającymi coraz większe rzesze naszych rodaków, zacznie się staczać po równi pochyłej. I to jest szczęśliwa prognoza dla Polski.
Reklama
Polakom żyje się gorzej
NASZA ROZMOWA. - Gdy Donald Tusk zderzy się z rzeczywistością, z problemami dotykającymi coraz większe rzesze naszych rodaków, zacznie się staczać po równi pochyłej. I to jest szczęśliwa prognoza dla Polski - mówi poseł Jacek Kurski, lider pomorskiego Prawa i Sprawiedliwości.
- 27.10.2008 00:16 (aktualizacja 20.08.2023 06:12)
Napisz komentarz
Komentarze