Istotą demokratycznego wyboru jest szansa na dokonanie zmiany. Łatwiej odświeżać lokalną przestrzeń publiczną, gdy formalna i materialna władza spoczywa w jednych rękach nie dłużej niż dwie kadencje. Urzędujący prezydenci, wójtowie, burmistrzowie dysponują olbrzymią przewagą nad konkurentami, obojętnie skąd ci pochodzą. Przewagę daje dostęp do publicznych pieniędzy, można nimi zjednywać obywateli, nagradzając miłych sobie i politycznie użytecznych twórców, sportowców, społeczników, zręcznie zaś omijając niewygodnych. Proces ten trwając zbyt długo służy przede wszystkim zarządcy publicznych pieniędzy, łatwo bowiem zwasalizować wyobraźnię wielu środowisk, wdzięcznych za łaskawość, a przez to przydatnych personalnej reprodukcji władzy.
Ten swoisty konformizm, widoczny także w relacjach gospodarczych, których gmina jest regulatorem, zwolna lecz systematycznie betonuje lokalną wyobraźnię. Wytwarza pewną nutę publicznej nikczemności, której beneficjenci nie chcą zauważać, a pozostałym brakuje środków, nie tylko zresztą finansowych, by zmienić gminną architekturę. Jej spoiwem jest bowiem stabilne narastające przez lata uprzywilejowanie,wywodzące się zarówno z obszaru pracy kontrolowanej przez urząd podległy politykowi, dystrybucja pozwoleń, co w branży budowlanej rozstrzyga o powodzeniu przedsięwzięcia, polityka grantowa.
Pytają się więc pieczeniarze lokalnej władzy oraz jej dwory – czy zmiana prezydenta ,burmistrza i wójta, już oswojonego i wkomponowanego w nasze życie, jest nam potrzebna? A z drugiej strony urzędujący prezydent, burmistrz i wójt - urzędujący nawet dożywotnio? – zapewnia że jest oswojony, wkomponowany, zaprzyjaźniony...
Ze zbieżności tej, fundowanej lokalnym społecznościom za publiczne i wytwarzane przez nie dochody, demokracja nie czerpie świeżej siły, obrasta chwastami i więdnie. Szanse na zmianę przy obecnej ordynacji nie są poważne. Kandydaci z ulicy mają niskie, reglamentowane przepisem budżety, a żyjące w oswojonej, różnej politycznie w różnych gminach, równowadze z władzą media zachowawczo lub z przekonań nie rekomendują zmiany. Lub do tego stopnia komercjalizują ofertę zmiany, że jest ona nie do wykupienia przez pretendentów. Brak medialnej demokracji służy więc obiektywnie urzędującym liderom gmin, których kalendarz publiczny gęstnieje w dniach kampanii - a media sprawozdają go nawykowo, resztę kandydatów odsyłając do audycji płatnych.
W demokratycznych dekoracjach mogą więc powstawać i utrwalać się niedemokratyczne rozwiązania, wyłączające inaczej myślących z udziału w rozwoju swoich gmin. Czy ograniczając do ośmiu lat, dwóch kadencji, prawo do zarządu wielkimi środkami publicznymi, rotując ludzi, ich pomysły i otoczenie nie będziemy lepiej i w sposób bardziej zrównoważony wykorzystywać swoje okoliczne potencjały.
Nawet prezydent USA kończy służbę po dwóch kadencjach.
Zapraszamy do dyskusji na ten temat
Reklama
Dwie kadencje, czy dożywocie? Czyje dobro?
GAZETA GDAŃSKA. Prezydent, burmistrz i wójt, wybierani w bezpośrednich wyborach, to ikony lokalnej demokracji. Czy jednak nie jest tak, że im dłużej rządzą, tym większego doznaje uszczerbku mechanizm wyłaniania pierwszego obywatela w gminie? Czy nie jest to czas, by rozważyć ograniczenie liczby sprawowanych kadencji lokalnej władzy wykonawczej?
- 25.01.2009 00:05 (aktualizacja 20.08.2023 09:11)
Napisz komentarz
Komentarze