Jak się zaczęła Pana znajomość z Tabarlym ?
Pierwszy raz miałem okazję go zobaczyć i poznać, gdy przebywałem w latach 80-tych na stażach w Ecole Nationale de Voile w Quiberon. Niedaleko w Saint-Pierre Quiberon mieszkali jego rodzice. Od czasu do czasu odwiedzał tę słynną szkołę, gdzie na dziedzińcu stał Pen Duick II, odkupiony wcześniej od wielkiego żeglarza przez Ministerstwo Sportu.
Zetknąłem się z nim również w niewielkim porcie La Trinité-sur-Mer, zwanym mekką żeglarstwa francuskiego. Przygotowywał się wówczas do próby bicia rekordu przez Atlantyk na trasie z Nowego Jorku do Przylądka Lizard na trimaranie Paul Ricard. Przyglądałem mu się, a zarazem podziwiałem, jak pieczołowicie przeglądał i zabezpieczał takielunek potężnego masztu swojego trimarana, rozciągniętego wzdłuż portowej kei. W 1995 roku, wspólnie z pracownikami i studentami AWF w Gdańsku odbyliśmy do naszych przyjaciół z Francji rejs na s/y Śniadecki. W tym czasie w szkole w Quiberon powołano fundację, która postawiła sobie za cel odrestaurowanie stojącego od kilkunastu lat i niszczejącego Pen Duicka II. Wówczas powstał pomysł, aby zaprosić wielkiego kapitana i jego jacht do Gdańska, który za dwa lata miał świętować swoje 1000-lecie powstania. Eric Tabarly, jak mi potem wyznał, zawsze chciał odwiedzić nasz kraj i Gdańsk, znany z wielkiego dziedzictwa morskiego i ważnych wydarzeń historycznych.
To był jego pierwszy pobyt w Polsce ?
Tak, to był jego pierwszy pobyt w naszym kraju. Przypłynął na początku lipca 1997 roku wraz ze swoimi najbliższymi przyjaciółmi na Pen Duicku II. Najpierw był witany w Gdyni przez Panią Prezydent Miasta Franciszkę Cegielską, a dokładnie 5 lipca w południe wpłynął na Motławę i przycumował przy dopiero co oddanej do użytku marinie Gdańsk. Witał go wówczas Przewodniczący Rady Miasta Gdańska. W gronie witających osób był także prof. Andrzej Zbierski, dyrektor Centralnego Muzeum Morskiego. Tabarly dowiedziawszy się o tym, zaproponował zwiedzanie Muzeum. Nikt nie śmiał odmówić sławnemu kapitanowi. Cała delegacja udała się na wycieczkę do sąsiadującego nieopodal muzeum. Był autentycznie zaskoczony cennymi zbiorami, pokazującymi historyczne związki Gdańska z morzem.
Pana relacje z nim cały czas trwały?
Tak naprawdę bliżej poznałem Erica podczas jego pobytu w Polsce. Stałem się jego osobistym przewodnikiem. Miałem sposobność obserwować jego zachowanie w oficjalnych i mniej oficjalnych sytuacjach. Chyba nie przesadzę, jeśli powiem, że się w pewien sposób zaprzyjaźniliśmy. Jeszcze tego samego roku zostałem zaproszony do odwiedzenia domu rodzinnego Państwa Tabarly, położonego uroczo w płd. Bretanii, nad brzegiem małej rzeczki Odet, gdzie cumował podarowany mu przez ojca, jego pierwszy własny jacht - Pen Duick. Znajomość tę ceniłem sobie szczególnie. Był przecież - nie tylko dla mnie - prawdziwą legendą już za życia. Niestety rok później, pamiętnej nocy z 12 na 13 czerwca 1998 roku zginął na Morzu Irlandzkim podczas rejsu z przyjaciółmi do Szkocji na swoim ulubionym kutrze gaflowym, który został zbudowany dokładnie sto lat temu w stoczni braci Fife. Refując grota w ciężkich warunkach pogodowych, został uderzony gaflem i wypadł za burtę. Załodze nie udało się odnaleźć swego kapitana. Dopiero po dwóch tygodniach martwe ciało żeglarza wyłowili irlandzcy rybacy.
Nawiązując do wypadku przytoczę cytat z jego książki „Wspomnienia z morza”: „Na moim jachcie niczego nikomu nie narzucam. Aby coś od kogoś wymagać, należy najpierw samemu dać przykład. Sam nie zakładałem pasa. Moje rozumowanie jest proste: wolę zginąć w przeciągu kilku minut, jakkolwiek byłyby one straszne, niż stale zatruwać sobie życie na pokładzie zakładaniem pasów.”
Wypadek ten był wielkim szokiem dla całego środowiska żeglarskiego. Eric był przecież w wyśmienitej formie fizycznej mimo swoich 67 lat, niezwykle doświadczonym żeglarzem regatowym. Francuzi, jeszcze za życia Tabarly’ego, nie zgadzali się z jego osobistym podejściem do używania środków ratunkowych na jachcie. Można by rzec, że jest to pewnego rodzaju rysa na jego przepięknej biografii. Zarzucano mu, iż to podejście jest bardzo osobiste, nie powinien publicznie o tym mówić, gdyż może się stać złym wzorcem.
Poznawszy bliżej osobowość Erica, z całym przekonaniem mogę powiedzieć, że nie było jego intencją propagowanie tego rodzaju zachowania na pokładzie. Pisał o swoim własnym podejściu, które wynikało z osobistej filozofii, którą wyznawał. Eric znaczną część życia spędził żeglując samotnie po oceanach, często w ekstremalnych warunkach na granicy życia i śmierci. Stąd jego pogląd, z którym z punktu widzenia dobrej praktyki morskiej, trudno się zgodzić.
Chciałbym tutaj nadmienić, że kiedy żeglował z załogą wykazywał najdalej idącą odpowiedzialność, biorąc na siebie wykonywanie najtrudniejszych zadań. Nie łamał dobrych obyczajów żeglarskich. To dotyczyło nie tylko tego feralnego rejsu, gdy jako kapitan szedł w nocy sam refować żagle, ale też wszystkich wcześniejszych rejsów załogowych.
Oczywiście ja też byłem zszokowany tym zdarzeniem i zastanawiałem się, jak mogło się to wydarzyć. Próbuję spojrzeć na to z innej strony. Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby to jeden z członków załogi Tabarly’ego zginął… Od osoby kapitana oczekujemy przede wszystkim odpowiedzialności za powierzoną mu załogę. Tej zasadzie Tabarly’emu udało się w swoim życiu sprostać.
Co w nim Pana najbardziej fascynowało ?
Kiedy go odwiedziłem w jego posiadłości, zapytałem czy mógłby mnie zabrać w krótki rejs na wyspy Les Glenans, gdzie tuż po wojnie małżeństwo Heleny i Filipa Viannay założyło działającą dziś w wielu krajach słynną szkołę nauki żeglowania. W tym czasie Eric kończył remont Pen Duicka i nie mógł mi zaproponować rejsu na swoim ulubionym jachcie. Poprosił o przysługę swoich przyjaciół. Popłynęliśmy razem na wyspy turystycznym jachtem. To, co najbardziej utkwiło mi w pamięci z tego krótkiego rejsu, to podejście Tabarly’ego do trymowania jachtu. Mimo iż był to jacht turystyczny, traktował go jak instrument, który należy dostroić. Postawiliśmy dużego spinakera, Eric stał skupiony za sterem, starając się wydobyć z jachtu jak najwięcej…
Podczas spaceru na jednej z wysp archipelagu Les Glenans prowadziliśmy dłuższą rozmowę na różne tematy. Bardzo mnie ciekawiło, skąd brał pomysły na budowanie coraz to nowocześniejszych i szybszych jachtów. Odpowiedział mi, że on niczego nadzwyczajnego nie robi, wykorzystuje tylko pomysły swoich poprzedników, chociażby żeglarzy amerykańskich, którzy jako pierwsi zastosowali ruchomy balast. Szacunek dla dorobku innych. Jakże to dziś rzadka cecha.
Czy Tabarly widział w ogóle inne żeglarstwo niż regatowe?
Żeglarstwo regatowe pochłonęło go całkowicie. Stało się dla niego pasją na całe życie. Budował coraz to nowocześniejsze jachty. Startował we wszystkich najważniejszych regatach oceanicznych. Spod jego ręki wyszło bardzo wielu wspaniałych żeglarzy: Olivier de Kersauson, Gerard Petipas, Alain Colas, Marc Pajot i wielu innych jak chociażby, startujący w ostatnich regatach Vendee Globe - Jean Le Cam. To Eric Tabarly rozpoczął nową erę regat oceanicznych.
Znana jest jego wypowiedź, że nigdy się nie ożeni, nie będzie miał dzieci i psa. Był to jego świadomy wybór, gdyż nie chciał unieszczęśliwiać swojej rodziny. Jak się potem okazało, gdy powoli zbliżał się do zakończenia kariery, żadna z tych obietnic nie została dotrzymana.
Oczywiście znajdował czas na żeglarstwo przyjemnościowe, o czym może świadczyć przywiązanie do swego starego Pen Duicka, na którym chętnie żeglował z rodziną i przyjaciółmi i brał udział w licznych zlotach old-timerów. Był osobą niezwykle szanowaną, członkiem honorowym wielu towarzystw, jeszcze za życia jego imieniem nazywano szkoły i ulice.
Po sukcesie w regatach Ostar w 1964 roku, Tabarly, już bardzo znany, przebywał w Newport. W tym samym czasie trenują tam załogi jachtów przygotowujących się do regat o Puchar Ameryki. Kolejny cytat z książki, który chyba pokazuje inną cechę jego osobowości – skrytość lub może skromność. „Codziennie widziałem je z okna hotelu Shamrock Cliff lawirujące przy wyjściu lub powracające pod spinakerami w zależności od wiatru. Chodziłem często wałęsać się w pobliżu miejsca ich postoju ze skrytą nadzieją, że mi się uda z nimi zabrać. Nie śmiałem prosić, by mnie zabrali, czekałem na cud.”
Gdy odwiedzałem go w jego posiadłości w Bénodet w południowej Bretanii, gdzie osiadł i zamieszkał z małżonką Jacqueline i córką Marią, zrobił na mnie wrażenie człowieka niezwykle uprzejmego i skromnego. Podczas śniadania zapytałem małżonkę, gdzie jest Eric. Odpowiedziała mi, że o 5-tej rano pojechał do stoczni, aby szlifować i pomalować bom swojego Pen Duicka… Tabarly był znany z wyjątkowej pracowitości. Jeden z moich francuskich przyjaciół wspominał, że kiedyś chciał zwiedzić jego jacht w porcie La Rochelle. Eric był akurat zajęty pracą. Na pytanie, czy można zwiedzić jego jacht, odpowiedział: „Czy jest to konieczne?”.
Nawiązując natomiast wprost do cytatu z książki… Myślę, że to kolejny przykład, świadczący o jego skromności i szacunku dla dokonań innych żeglarzy. Żeglarski Puchar Ameryki, to przecież najstarsze zawody sportowe w nowożytnej historii.
Przytoczę jeszcze jeden cytat: „Tonąłem w długach, które osiągnęły kwotę 800 tys. franków, kwotę wówczas niebagatelną. (…) Ja będąc daleko na morzu sądziłem, że wszystkie te niezapłacone faktury nie powinny być powodem utraty naszego optymizmu. Wychodziłem z założenia, że gdy się postępuje uczciwie, wszystko kończy się dobrze”.
Ten fragment książki jest mi szczególnie bliski, gdyż wpłynął na moje osobiste życie. Ta szczera i wydawałoby się naiwna postawa Tabarly’ego stała się dla mnie życiowym drogowskazem. Gdy zrodziła się możliwość budowy Narodowego Centrum Żeglarstwa w Górkach Zachodnich, nie wiedziałem, ile przeszkód i formalności stoi przed mną. Wierzyłem, że działając uczciwie na rzecz dobra publicznego, nie należy przejmować się trudnościami, lecz konsekwentnie realizować swoje plany. Jak się potem okazało, mnie również nie ominęły różne nieprzyjemne sytuacje. Ten epizod z życiorysu Erica pozwolił mi niewątpliwie zaoszczędzić wielu stresów.
Tabarly miał kilkukrotnie okazję spotykać się z polskimi żeglarzami. Który z polskich żeglarzy najbardziej przypominał Tabarlego ?
Tabarly z polskimi żeglarzami spotykał się podczas transoceanicznych regat Ostar oraz Whitbread. Szczególnie mile wspominał postać Kuby Jaworskiego, z którym rywalizował w 1976 roku w samotniczych regatach przez Atlantyk. W swojej książce "Du tour du monde à la Transat" (nie tłumaczonej na jęz. polski) poświęcił naszemu żeglarzowi kilka stron, podkreślając jego duże umiejętności żeglarskie. Jaworski zajął w tych regatach trzecie miejsce. Nasz żeglarz zaimponował mu rozwiązaniami technicznymi na swoim jachcie. Moim zdaniem to właśnie Kuba Jaworski najbardziej przypomina - z polskich żeglarzy - Erica Tabarly’ego. Mieli wiele cech wspólnych.
Podczas pobytu w Gdańsku spotkał się po latach z Zygfrydem Perlickim i Zdzisławem Pieńkawą, z którymi ścigał się w regatach dookoła świata. Pamiętam, że rozmawialiśmy o Krzysztofie Baranowskim i Teresie Remiszewskiej. Cenił polskich żeglarzy i chciał z bliska zobaczyć, w jakich warunkach uprawiają żeglarstwo morskie.
Proszę powiedzieć parę zdań o filmie „Tabarly”
Po tragicznej śmierci Tabarly’ego napisano już o nim kilka książek. W Lorient, gdzie podczas drugiej wojny światowej Niemcy wybudowali bazę okrętów podwodnych, powstało nowoczesne centrum edukacyjne żeglarstwa, la Cité de la Voile im. Erica Tabarly’ego. Znaczący udział w jego powstaniu miała małżonka Jacqueline Tabarly, która powołała stowarzyszenie imieniem legendarnego żeglarza. Podczas inauguracji tego centrum w 2008 roku odbyła się kinowa prapremiera filmu, zatytułowanego „Tabarly”.
Film przedstawia najważniejsze wydarzenia z życia Tabarly’ego. Został zrealizowany przez Pierre’a Marcela, znanego reżysera filmów o tematyce morskiej. Muzykę napisał Yann Tiersen, mieszkający w Bretanii kompozytor młodego pokolenia, który dał się poznać jako autor muzyki do słynnego filmu „Amelia”. Reżyserowi udało się w ciekawy sposób pokazać sylwetkę żeglarza, jak i dramatyzm wielu zdarzeń, które towarzyszyły jego licznym wyzwaniom. Film odkrywa też mniej znaną sferę życia osobistego i rodzinnego. Możemy przyjrzeć się Tabarly’emu nie tylko w roli kapitana, konstruktora jachtów, ale też ojca i męża. Mało kto wie, że Tabarly potrafił śpiewać szanty. Wszystko to można zobaczyć i usłyszeć na świetnie zrealizowanym w wersji kinowej filmie.
Polska premiera filmu odbędzie się 22 kwietnia 2013 roku w sali kina Neptun w Gdańsku. Projekcja będzie bezpłatna. Wydarzenie to objęła patronatem Ambasada Francji w Polsce, a na pokaz filmu jako goście honorowi przybędą specjalnie Pani Jacqueline Tabarly oraz reżyser filmu Pierre Marcel. Pokaz ten będzie częścią Przeglądu Filmów Żeglarskich Jachtfilm w Gdańsku, którego Narodowe Centrum Żeglarstwa jest partnerem.
Rozmawiał Andrzej Minkiewicz. Tekst pochodzi z Magazynu Wiatr.
Film jest dostępny w sprzedaży wysyłkowej na stronie www.wydawnictwogdanskie.pl, oraz www.jachtfilm.pl.
Napisz komentarz
Komentarze