Urodziłam się w 1932 r. w Borach Tucholskich w małej osadzie kociewskiej Pieczyska, gmina Osiek, parafia Kasparus. W Kasparusie w 1905 roku dzieci polskie wraz z rodzicami brały udział w strajku szkolnym, ponieważ nie chciały uczyć się religii w języku niemieckim.
Klara
Na chrzcie świętym dano mi na imię Klara. W tamtych czasach w Pieczyskach były trzy gospodarstwa. Piaszczysta ziemia nadawała się tylko do uprawy żyta, ziemniaków oraz brukwi. Gdziekolwiek się spojrzało wszędzie był las sosnowy przetykany brzeziną. Dziadek żartował, że szyszki same wpadają do komina. W Pieczyskach mieszkałam niecałe cztery lata. Z tego okresu utkwił mi w pamięci skrzypiący studzienny żuraw, który znajdował się na skraju podwórka. Ojca nie znałam, zmarł przed moim urodzeniem. W 1936 roku mama, wdowa z dwójką dzieci, wyszła za mąż za wdowca z czwórką dzieci. Za rok przybyło siódme dziecko. Utrzymanie takiej gromadki wymagało nie lada wysiłku. Dziadek zapisał gospodarstwo starszemu bratu mamy.
Wilcze Błota
W tej sytuacji rodzice musieli opuścić Pieczyska i zamieszkali w Wilczych Błotach, gmina Lubichowo. Tam ojczym z pomocą brata wybudował mały domek. Największym problemem dla rodziców było znalezienie pracy. Latem były to prace sezonowe w polu. Każde z dzieci , jeśli skończyło 8-9 lat również musiało pracować. Pasłam więc u bogatych chłopów bydło, a przyrodni bracia byli parobkami. Jak sięgam pamięcią, każdego roku od wiosny do jesieni, wielu ludzi z naszej okolicy wyjeżdżało do pracy sezonowej w rolnictwie. Ojczym i jego starszy syn wyjeżdżali na pół legalnie do Prus Wschodnich w okolice Malborka i Nowego Dworu Gdańskiego na tzw. Zławy (Żuławy). To co zarobili często stanowiło podstawę do przetrwania zimy i wiosny (przednówek). Te wyjazdy przerwała wojna, ojczymowi i przyrodnim braciom groziła wywózka na roboty przymusowe do Niemiec. Jedynym ratunkiem było zatrudnienie się u gospodarza Niemca w Wolentalu. Przed wojną w okolicach Starogardu Gdańskiego. Niemcy posiadali duże majątki ziemskie i gospodarstwa rolne, tak było również w Wolentalu.
Odebrane gospodarstwo
Na początku wojny odebrano gospodarstwa wszystkim Polakom w okolicy. Przekazano je Niemcom należącym do SS oraz obywatelom niemieckim sprowadzonym z Besarabii. Nazwiska i imiona polskie zmieniano na niemiecko brzmiące. Moje nazwisko było neutralne, Klara Bona. To mnie uchroniło przed zmianą, co najwyżej czasami dodawano drugie” n „do nazwiska. Jako siedmioletnia dziewczynka zostałam zmuszona do podjęcia nauki w niemieckiej szkole. Było to dla mnie koszmarem. Uczęszczanie do szkoły było obowiązkowe. Niemieccy nauczyciele byli bardzo surowi, nie wolno było mówić po polsku. Byłam dzieckiem niepokornym i nie zawsze podporządkowywałam się rygorom, za co otrzymywałam uderzenia w twarz lub linijką po plecach. Nauczycielowi nie podobała się moja fryzura, bo zamiast warkoczy nosiłam włosy krótko obcięte. W chwilach złości brał książkę i uderzając mnie w głowę mówił „du pudel” (ty pudlu). Na szczęście szybko opuścił naszą szkołę. Nauczyciele często zmieniali się, ale przez to nauka w szkole niemieckiej nie była wcale łatwiejsza.
Po wojnie
Po wojnie nie umiałam ani czytać , ani pisać po polsku. W 1945 roku do wsi wrócił polski nauczyciel, który uczył przed wojną – Ludwik Knasiak. Zajął się prowadzeniem czteroklasowej szkoły podstawowej, w której rozpoczęłam naukę od klasy czwartej. Do klasy piątej musieliśmy chodzić do Skórcza odległego o 3km. Z nauką nie miałam problemów , byłam dobrą uczennicą. Na świadectwie z klasy piątej umieszczono adnotację, że „ze względu na wiek (14lat) nie muszę uczęszczać dalej do szkoły”. Mama wykorzystała tą adnotację przeciwko mnie i powiedziała – Po co ci szkoła, wyjdziesz za mąż i tyle. Miałam do mamy żal, że przerwała moją edukacje. W tej sytuacji pozostała mi tylko praca zarobkowa u gospodarzy. Kiedy skończyłam 17 lat wyjechałam do Starogardu Gdańskiego, gdzie zamieszkałam u cioci i wujka.
Praca
Na początku lat 50-tych ubiegłego wieku Starogard Gdański stawał się jednym z najbardziej uprzemysłowionych miast w dawnym województwie gdańskim. W styczniu 1950 roku rozpoczęłam pracę w Starogardzkiej Fabryce Obuwia. Po roku zostałam zwolniona z powodu reorganizacji zakładu. Potem zatrudniłam się w Starogardzkich Zakładach Farmaceutycznych „ Polfa”. Któregoś dnia wujek, u którego mieszkałam, człowiek światły- absolwent Szkoły Handlowej w Gdańsku z przed I wojny światowej, powiedział mi: Musisz pójść do szkoły. To wstyd nie mieć ukończonej szkoły podstawowej. Posłuchałam jego rady i poszłam do szkoły. Miałam wtedy 21 lat i było mi wstyd , że muszę chodzić do wieczorowej szkoły podstawowej. Jednak zacisnęłam zęby i uczyłam się. Duży wpływ na moją osobę mieli nauczyciele usposobieni życzliwie do uczniów. Mile wspominam pana Mendykowskiego – dyrektora tejże szkoły i pana Dutko uczącego geografii. Pan Dutko zawsze powtarzał – Dziewczyno, ty się musisz dalej uczyć. Nadmienię, że pan Dutko miał zakaz nauczania w szkole średniej, ponieważ walczył w AK. Po kilku latach pracy w „ Polfie”, w szkodliwych warunkach zachorowałam na astmę. Często bardzo cierpiałam, bo się po prostu dusiłam. Nie pomagały sanatoria. Koniecznie należało zmienić pracę. I tu po raz kolejny swoją mądrością wykazał się wujek. Przy Szpitalu Psychiatrycznym w Kocborowie utworzono Szkołę Pielęgniarską o profilu neuropsychiatrycznym , do której przyjmowano słuchaczy z wykształceniem minimum po tzw. Małej maturze. Ja natomiast miałam tylko szkołę podstawową i właśnie wujek porozmawiał z dyrektorką szkoły, która stwierdziła , że jeżeli będzie mało zgłoszeń to dopuszczą do egzaminu takie osoby jak ja. Egzamin zdałam i zostałam przyjęta. Dwa lata w zakonie. Czwórkami szłyśmy na zajęcia, czwórkami do kina, a o godzinie 22 cisza nocna. Nie wszystkie dziewczyny zdołały wytrzymać taki system kształcenia, ale mnie życie zahartowało. Była to świetna nauka zawodu. Wszystkie egzaminy zdałam na piątkę. W szkole zapomniałam trochę o astmie. Zmiana otoczenia miała decydujący wpływ na to, że przestałam się dusić. Po ukończeniu szkoły pielęgniarskiej zatrudniłam się w Szpitalu Psychiatrycznym w Kocborowie. Po roku pracy stwierdziłam wraz z koleżanką , że trzeba skończyć szkołę średnią z maturą i zapisałyśmy się do Liceum Ogólnokształcącego. Nie bez znaczenia było to, że młodsza przyrodnia siostra była studentką na Wyższej Szkole Pedagogicznej i chciałam jej choć trochę dorównać.
Pan Dutko po raz drugi
W szkole ponownie spotkałam p. Dutko, który po 1956 roku został zrehabilitowany i tym samym mógł uczyć w szkole średniej, a nawet zostać jej dyrektorem. Pan Dutko szczerze się ucieszył na mój widok, zwłaszcza , że posłuchałam jego rady i zdecydowałam się na dalszą naukę. W szkole uczyło wielu cenionych pedagogów. Najbardziej wspominam p. Szeleżyńską, matematyczkę, którą zachowałam we wdzięcznej pamięci, pomimo , że gnębiła mnie z matematyki. Historii uczył nas p. Szalewski , który dużo opowiadał o partyzantce TOW „Gryf Pomorski”, w której szeregach walczył. Po czterech ciężkich latach , dotarłam do matury, którą zdałam w 1962 roku. Miałam 30 lat, maturę i zawód, który polubiłam, pomimo ciężkiej pracy z ludźmi psychicznie chorymi. W tamtych latach szpitale psychiatryczne były przepełnione , gdyż trafiali do nich bezdomni, przewlekle chorzy itp. Często odwiedzałam Gdańsk. Moja siostra przyrodnia po skończeniu studiów pracowała w Gdańsku jako nauczycielka. Z nią i z jej koleżankami często chodziłam na tzw. ubawy, które odbywały się w Wyższej Szkole Pedagogicznej. Na jednym z nich, w 1961 roku , poznałam mojego przyszłego męża, który był absolwentem Wydziału mechanicznego Politechniki Gdańskiej.
Ślub
Po rocznej znajomości, w 1962 roku pobraliśmy się. Mąż był sierotą stracił rodziców podczas wojny, wychowywał się w domu dziecka. Ja byłam półsierotą. Zaczynając od zera postanowiliśmy wspólnie pójść przez życie. W tym roku minęło 45 lat naszego bycia razem. Dochowaliśmy się dwójki dzieci i dwojga wnucząt. Po ślubie , w listopadzie 1962 roku zamieszkaliśmy w Gdańsku. Zatrudniłam się w Szpitalu Psychiatrycznym na Srebrzysku. Miałam pełne kwalifikacje pielęgniarskie, szybko więc awansowałam . 25 lat pracowałam jako pielęgniarka oddziałowa. Ogółem przepracowałam 47 lat, z tego 42 lata w służbie zdrowia. Często zastanawiam się jaka była ta moja droga z Kociewia do Gdańska? Stwierdzam, że była wyboista, pełna upokorzeń, ciężkie pracy i wielu wyrzeczeń. Każdy, kto się uczył i jednocześnie pracował wie jakie to trudne.
To nie była czarna dziura
Obecnie modne jest podkreślanie, że PRL nie była Ojczyzną, że to jakaś czarna dziura w powojennej historii Polski. Dla mnie to była Ojczyzna , nikt mnie nie bił po twarzy za mówienie po polsku. Nie otrzymałam niczego za darmo, ale możliwość pracy i zdobycie wykształcenia to było bardzo dużo. Nie należałam do żadnej partii politycznej, ale dobrą i uczciwą pracą starałam się służyć Ojczyźnie. Czasem tylko mam wyrzuty sumienia, że za mało dziękowałam wszystkim życzliwym ludziom, a szczególnie mojemu wujkowi, dzięki któremu „wyszłam na ludzi”.
Klara Śmiech - „Kociewianka”
Reklama
„Moja droga z Kociewia do Trójmiasta”
KOCIEWIE. KONKURS. Praca nadesłana na IV Konkurs Literacki im. Bernarda Janowicza. Zajęła III miejsce.
- 30.01.2008 00:00 (aktualizacja 17.08.2023 08:07)
Napisz komentarz
Komentarze