Nie wiem jak Szanowni Czytelnicy, ale ja ciągle nie mogę się otrząsnąć po głodowej śmierci naszego rodaka Sławomira w brytyjskim szpitalu.
Święty Jan Paweł II przejdzie do historii Kościoła z wielu ważnych powodów. Między innymi jako ten, który po raz pierwszy ostrzegł ludzkość przed cywilizacją śmierci. Użył tego określenia, zdefiniował je i wymienił przede wszystkim w pamiętnych encyklikach Veritatis splendor i Evangelium vitae. Komentatorzy mówią, że św. Jan Paweł II sformułował to powszechnie znane dziś określenie jako antytezę znanego wcześniej wyrażenia cywilizacja miłości, które wprowadził papież Paweł VI. Obrońcy nienarodzonych (ich zagładę uważa się za najważniejszy przejaw cywilizacji śmierci) używają też określenia cywilizacja życia i łączą tę cywilizację z poszanowaniem rodziny – też zgodnie z nauczaniem Jana Pawła II. Podkopywanie fundamentów rodziny, mnożenie „płci”, hedonizm – prowadzą do zagłady społeczeństwa.
Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o cywilizacji śmierci, myślałem, że naszemu świętemu papieżowi chodzi o to, by ostrzec przed czymś, co dopiero może nadejść. Nie rozumiałem, że mówi o czymś, co już jest! Sprawa Sławomira uświadomiła mi to z wielką mocą. Na oczach całego świata skazano człowieka na powolną śmierć głodową! Eksperyment na miarę doktora Mengele i innych niemieckich „naukowców” czasu wojny, którzy eksperymentowali na przykład w taki sposób, że nagich sowieckich jeńców wystawiali na 20-stopniowy mróz i sprawdzali, w jakim czasie zanikają kolejne funkcje życiowe. No tak, ale mamy przecież rok 2021! Przerażająca była argumentacja brytyjskiego sądu, że nie można wydać Sławomira do Polski, bo transport groziłby śmiercią!? Byłaby to podobno śmierć w warunkach naruszających jego godność osobistą! Śmierć głodowa to śmierć w męczarniach. Na czym polega jej „godność”?! Sławomir umierał przez wiele dni. Przy okazji brytyjski sąd okazał pogardę dla państwa polskiego (Czy tak jak macherzy z Unii uważa, że jest „niepraworządne”?). Nie pomógł polski paszport dyplomatyczny dla Sławomira, nie pomogły interwencje ministra spraw zagranicznych i prymasa Polski. Uznano nas za bantustan niegodny nawet odpowiedzi. Do końca życia nie zapomnę wzroku Sławomira. Pokazano nam to kilka razy w Telewizji Polskiej. To nie był wzrok „rośliny”. To był wzrok człowieka, który za wszelką cenę szukał życia w oczach ludzi, stojących przy jego łóżku. Błagał ich o pomoc.
Sławomir roku 1944
Miał na imię Witold. To był nasz chłopak z Kociewia. Witold Kazimierz Wetta urodził się w Starogardzie 27 maja 1921 roku w rodzinie robotnika. Był bardzo inteligentny i ciekawy życia, dobrze się uczył. Z domu wyniósł szczery polski patriotyzm. Jako 13-latek został harcerzem 41 Pomorskiej Drużyny Harcerskiej im. Jana III Sobieskiego w Starogardzie. To byli wodniacy. Potem był zastępowym w 3 WDH.
Kiedy wybuchła wojna, Witold miał już 18 lat i jako harcerz pragnął wstąpić na ochotnika do Wojska Polskiego. „Przedzierając się w kierunku Świecia, w okolicy Osia, podczas odpoczynku w leśniczówce, został ujęty przez żołnierzy Wehrmachtu” – pisze Ryszard Szwoch, autor „Słownika biograficznego Kociewia” (Biogram Witolda jest w tomie 4). Przez obozy w Gross-Born i w Norymberdze wrócił w rodzinne strony, Niemcy umieścili go w obozie przejściowym w Skarszewach. Pod koniec roku 1939 lub na początku 1940 wrócił do rodzinnego domu w Starogardzie. Bystry, inteligentny młodzieniec prawdopodobnie potrafił sprzedać Niemcom odpowiednią „legendę”, by się uwolnić. Mógłby powiedzieć, że swoje wycierpiał i wojna się dla niego skończyła. Ale to nie byłby druh Witold. W lecie 1941 wstąpił do młodzieżowej organizacji niepodległościowej „Jaszczurka”. W maju 1942, by uniknąć wcielenia do Wehrmachtu, przedarł się do tzw. Generalnego Gubernatorstwa, do Warszawy. Szybko znalazł warszawskich druhów i wstąpił do Szarych Szeregów. Po tajnej szkole dla podoficerów został kapralem Wojska Polskiego, tak jak sobie wymarzył w 1939. W Powstaniu Warszawskim był żołnierzem pułku „Baszta” na Mokotowie. 26 września 1944 niemiecki czołg odciął mu, w rejonie dzisiejszej ulicy Puławskiej, obydwie nogi. Została przy nim dziewczyna z Warszawy, sanitariuszka. Nazywała się Ewa Matuszewska, pseudonim „Mewa”. Chłopak bez nóg… Mogła go przykryć jakimś kocem i pocieszyć, że ktoś go stąd na pewno zabierze a ona musi do rannych. Nie kalkulowała. Została. To musiała być dla niego wielka pociecha. Nie był sam. Przyjechali Niemcy, zabili obydwoje…
Pamiętajmy o Witoldzie i o „Mewie” w Roku Harcerzy Starogardzkich. W tym roku będą setne urodziny naszego druha Witolda. 200 kroków od miejsca, gdzie ostatnio pomieszkuję w Warszawie, jest pomniczek „Mewy” (Puławska – plac „Orszy”). Podziękowałem Panu Bogu, że mnie tam zaprowadził. Czekam, druhowie ze Starogardu, na Waszą wyprawę do Warszawy, będę za przewodnika.
Nie tylko Sławomir
Ktoś powie może, że takie porównanie Witolda i Sławomira jest nieuprawnione. A ja upieram się, że to są przykłady z dwóch ponadczasowych folderów: cywilizacji miłości i cywilizacji bezduszności. Śmierć przyszła i tu, i tam, ale różnica jest zasadnicza.
Sławomir nie był jedynym przykładem uśmiercenia człowieka w nieludzki sposób, by umarł „godnie”, czyli bez jedzenia i picia. Podobnie potraktowano Terri Schiavo z USA. Po wyroku sądu i zgodzie męża, odłączono ją od odżywiania. Umierała z głodu i pragnienia przez 13 dni! Zrozpaczeni rodzice błagali, by to cofnąć, decyzję męża Terri tłumaczyli spadkiem po żonie. Nic nie pomogło.
No i ta niedawna, chyba najgłośniejsza sprawa Alfiego Evansa. Nie pomogła rozpacz rodziców i głosy z całego świata. Sędzia nakazał odłączenie, mimo że rzymski szpital chciał przejąć małego pacjenta i dać mu szansę.
Cywilizacja śmierci
sprowadza się do tego, że społeczne problemy zamierza się rozwiązywać przez prawne usankcjonowanie wykluczenia ze wspólnoty ludzkiej jakiejś grupy ludzi. „Dla współczesnego lewactwa wykluczone prawnie ze wspólnoty mają być nienarodzone dzieci” – pisze znakomita polska felietonistka Izabela Brodacka-Falzmann. Przeczytałem ostatnio, że w Danii już nie rodzą się dzieci z zespołem Downa… Odpowiednio wcześniej umierają „godnie” w klinice aborcyjnej… A ja znam takie dzieci i młodzież, choćby z ich teatru we Wrocławiu. Młodzi aktorzy różnią się od „normalnych” tym, że są bardziej niż oni wrażliwi na świat.
Piotr Szubarczyk
Piotr Szubarczyk pracował przez 18 lat w IPN Gdańsk. Autor książek (m.in. Czerwona apokalipsa. Sowiecka agresja na Polskę i jej konsekwencje, Kraków 2014) oraz kilkuset artykułów o historii Polski i Pomorza. Współpracuje z radiem i TV (m.in. konsultant spektaklu TVP Inka 1946, autor cyklu audycji Świadkowie historii w Radio Gdańsk). Od 40 lat w Starogardzie.